Przedłużanie włosów metodą ultradźwiękową jest obecnie coraz popularniejsze. Według fryzjerów, którzy je przeprowadzają, ma być szybsze i bezpieczniejsze dla włosów od tradycyjnego przedłużania na gorąco. I czytając instrukcje obsługi sprzętu, można odnieść takie wrażenie. A teraz przyjrzyjmy się nie instrukcjom, tylko zasadom fizyki.
Przedłużanie ultradźwiękowe – o co chodzi?
W klasycznych metodach gorących, używa się po prostu wysokich temperatur – to one aktywują czynniki chemiczne, modyfikują strukturę włosa i pozwalają na stapianie określonych substancji. W metodzie ultradźwiękowej nie używa się końcówek roboczych osiągających wysokie temperatury – narzędzia pozostają cały czas chłodne. Czynnikiem, który odpowiada za łączenie są środki chemiczne aktywowane przez ultradźwięki – drgania o bardzo wysokiej częstotliwości, które powodują zwiększoną aktywność cząstek chemicznych i szybsze drgania.
Lekcja fizyki
Wszystko, co zostało napisane wyżej, to prawda. Tyle że nie cała. Miarą średniej energii kinetycznej (czyli tego, jak szybko drgają cząstki) jest… temperatura. Jeśli coś drga szybciej, to po prostu jest cieplejsze. Koniec dyskusji. Ultradźwięki używane są do łączenia pasemek, to też prawda, ale tak samo używa się ich do łączenia rur kanalizacyjnych. I tutaj używa się właściwej nazwy dla stosowanego urządzenia: jest to zgrzewarka.
Ultradźwięki są nośnikiem energii – końcówka (czyli w zasadzie głośnik) odpowiedzialna za ich emisję nie musi się rozgrzewać, ale odpowiedni topnik chemiczny po prostu się stopi. Nie da się uzyskać podobnych efektów bez wyraźnego zagrzania substancji (wszak fizyka zna temperaturę wrzenia i topnienia, ale już topnienia na ciepło i topnienia na zimno – nie).
Aplikacje na zimno – komercyjna bzdura
Pamiętaj – sama zgrzewarka do metod „zimnych” nie musi się rozgrzewać, ale na włosy zadziała temperatura tak samo wysoka, jak w metodach „gorących”. O tym, że to dla włosów żaden komfort, pewnie wiesz, ale ostatecznie… czasem godzisz się na ogrzewanie włosów i zwykle nie wiąże się to z potwornymi konsekwencjami. A zatem przejdźmy dalej:
- substancje (nazywane czasem klejami, choć to spoiwa, luty lub topniki) używane do aplikacji na zimno, są zwykle bardziej agresywne od kosmetyków stosowanych w łączeniu gorącym;
- urządzenia ultradźwiękowe są praktycznie zawsze niskiej jakości – nie ma znaczenia, ile tysięcy kosztowały, a i tak nie pozwalają na precyzyjną kontrolę częstotliwości, czyli mogą powodować znacznie wyższe ogrzanie włosów i skóry;
- do wielu końcówek roboczych z łatwością przyklejają się zanieczyszczenia z włosów i resztki kosmetyków. Efekt? Poza zgrzaniem, fundujesz swoim włosom zatopienie w mieszaninie, której składu nie znasz i raczej nie chcesz znać.
Jest też dowód zupełnie inny: nazwa „zimna aplikacja” wprowadza w błąd, co wiesz, jeśli przeczytałaś artykuł powyżej. Tak samo uznały… sądy niemieckie i austriackie, które zabroniły reklamować w ten sposób usługi fryzjerskie, bowiem wprowadzają one w błąd i robią to perfidnie. I nie wierz w żadne nowe technologie, lepsze mikroprocesory czy nawet doświadczenie fryzjera: fizyki oszukać się nie da, a ekonomii nie warto: lepiej przedłużać włosy na ciepło, bo to nadal bezpieczniejsze niż wszystkie komercyjne ultradźwiękowe bzdury.